Były pot, łzy i… tytuł mistrzów Polski
2014-08-19,
Kategoria : Aktualności
- Zaczęło się od ciężkich treningów na obozie w Iławie, trenowaliśmy tam po 8 – 9 godzin dziennie przez cały tydzień. Okazało się, że tańczenie w formacji wcale nie jest takie łatwe – wspomina Marcin Wierzbicki, jeden z tancerzy pierwszego składu formacji standardowej, z którym rozmawiamy z okazji jubileuszu 20-lecia elbląskich formacji.
- Pamiętasz swój pierwszy występ przed publicznością?
-
Pamiętam. To było na Placu Jagiellończyka z okazji rocznicy powstania
Elbląga... Występowaliśmy na scenie, w białych koszulach, czarnych
spodniach, trampkach i czarnych aksamitkach...
- Aksamitkach?
- To były cienkie tasiemki wiązane na kształt muchy.
- Ile miałeś wtedy lat?
- Nie pamiętam dokładnie, chyba dziesięć…
-
Pamiętasz co czuł dziesięciolatek przed takim występem? Bał się, żeby
nie pomylić kroków, żeby się nie przewrócić? A może… żeby zdążyć
pomachać do mamy lub babci?
- Rodzina na pewno była na tym
występie.... A co czułem? Na pewno był stres, bo to był nasz pierwszy
pokaz. Później były kolejne występy… Jak zaczynaliśmy tańczyć jako tzw.
młodzież młodsza, czyli dzieci, to występowaliśmy na różnego rodzaju
akademiach, w zakładach pracy, na imprezach szkolnych. Wszystko po to,
by wypromować taniec. Aby jak najwięcej dzieciaków zachęcić, by przyszły
na kurs tańca.
Na takich pokazach występowało tyle par, ile chodziło
na kurs. Ale to nie było tak, że każdy tańczył sobie. Mieliśmy
wyćwiczony układ. Tańczyliśmy w jednym miksie trzy tańce standardowe i
trzy latynoamerykańskie. To było połączone w jeden układ. Chodziło o to,
by pokazać pewne spektrum...
- …waszych możliwości
- I naszych
możliwości, i wypromować taniec towarzyski. Bo to była bardzo młoda
dziedzina, która dopiero rozwijała się w Elblągu.
- A pamiętasz rok 1995? Formacja standardowa po raz pierwszy wystartowała wtedy na mistrzostwach świata.
-
Tak, ale zanim to się stało wystartowaliśmy na mistrzostwach Polski,
które były przepustką do mistrzostw świata. Trzeba było najpierw zdobyć
tytuł mistrza Polski, co zresztą nam się udało
- To był wasz najważniejszy występ?
-
Na pewno pierwszy publiczny występ formacji standardowej, która
praktycznie się dopiero tworzyła. Te mistrzostwa Polski to był taki
sprawdzian, bo nie mieliśmy wcześniej okazji, by konfrontować się z
innymi formacjami.
- A na mistrzostwach świata, jak było?
-
Jako pary indywidualne mieliśmy okazję jeździć na duże turnieje. Inne
było to, że na mistrzostwa świata przyjechaliśmy jako debiutanci i
patrzyliśmy na teamy z różnych krajów świata, te, które występowały
wielokrotnie i zdobywały tytuły... Byli lepiej zorganizowani, lepiej
wyglądali, byli lepiej dopasowani. Na przykład oni – panowie - mieli
takie same fryzury, taki sam kolor włosów. A my? Każdy miał taką
fryzurę, jaką miał. Później to się zmieniło.
- Pamiętasz które zajęliście miejsce?
-
Dziewiąte. Awansowaliśmy do półfinału, co było naszym planem minimum.
Chociaż trudno powiedzieć tak naprawdę, co było naszym planem minimum.
Pojechaliśmy i zaprezentowaliśmy się z jak najlepszej strony.
- Kto był twoją partnerką w formacji?
- Alina Cieślak.
- A ile lat związany byłeś z tańcem?
-
14. Wszyscy zaczynaliśmy tańczyć w parach indywidualnych, dopiero w
międzyczasie zrodził się pomysł stworzenia formacji. Wyglądało to tak,
że zostały wytypowane pary, które albo zgodziły się tańczyć w formacji,
albo nie.
- Byliście parami indywidualnym, a nagle wszystkie pary
musiały tańczyć te same elementy, w tym samym czasie. Ciężko było na
treningach?
- Nie, wcale. To była kaszka z mleczkiem (śmiech). Jak
powstał pomysł stworzenia formacji to wydawało mi się, że to nie będzie
trudne. Każdy z nas tańczył, większość par była A, B lub S klasowych,
więc umiejętności indywidualne mieliśmy. Myślałem, że stworzenie
8-parowego
zespołu nie będzie problemem. Co to jest nauczyć się choreografii,
wyjść na parkiet i zatańczyć... Myślałem, że przygotowania do występu
można zrobić w dwa dni.
Zaczęło się od ciężkich treningów na obozie w
Iławie, trenowaliśmy tam po 8 – 9 godzin dziennie przez cały tydzień.
Okazało się, że tańczenie w formacji wcale nie jest takie łatwe.
Nauczyć
się choreografii to było jedno, natomiast dopasować się i tańczyć tak,
jak wszyscy: równo i mniej więcej tak samo – to drugie. Kosztowało nas
to mnóstwo wysiłku, trudu, potu - to na pewno, a czasami nawet i łez.
- Tańczyłeś przez 14 lat. Co dał ci taniec?
-
Złapałem bakcyla, dlatego tańczyłem. Byłem dość aktywnym dzieckiem i
próbowałem się w wielu dyscyplinach sportu i nie tylko sportu, także
muzyki. W pewnym momencie to właśnie taniec stał się wiodącym zajęciem.
Co mi dał taniec? Trochę ogłady, pewności siebie i obycia
kulturalno-towarzyskiego.
- Jak się złapie tanecznego bakcyla, to ta pasja zostaje na całe życie?
-
Tak. Pomimo tego, że aktualnie nie trenuję, nie prowadzę żadnych zajęć,
jednak oglądając turniej noga cały czas mi chodzi. Poza tym chodzę na
zajęcia taneczne, na zumbę.
Uroczystości z okazji 20-lecie istnienia Formacji Standardowej LOTOS-Jantar odbędą się 27 września 2014 r. na dużej sali kinowej w Centrum Spotkań Europejskich "Światowid". Więcej informacje na ten temat znajdziesz tutaj.
Autor: Sylwia Warzechowska
Drukuj